top of page

                           Teksty autora

Malarstwo jest kalendarzem przemijania.
Każdy kolejny obraz jest zużytą kartką doznania, przeżycia i wzruszenia.
Każdy nowy obraz jest czymś nie odkrytym, podniecającym, wciągającym i tajemniczym.
Akt tworzenia jest oderwaniem od rzeczywistości.
Dusza odłączona od ciała zagłębia się w najgłębsze pokłady przemyśleń i natchnienia.
Spełniony akt twórczy ogromne uczucie ulgi połączone z radością i niepokojem.
Lipiec 1985 r.


...chodzi mi o tożsamość artystyczną, której ja nie mam, nie potrafię się podciągnąć pod określone prądy,
kierunki i mody. Zazdroszczę tym artystom, którzy mają swoje ścieżki i mogą się
po nich bezpiecznie poruszać utrwalając swoją tożsamość.
Ja błądzę po bezdrożach, szukam znaku z którym mógłbym się identyfikować,
uniwersalnego symbolu zrozumiałego dla odbiorcy jako płaszczyzny mojego dialogu z nim.
Nie mam nie znalazłem ja bez tożsamości.
Listopad 1990 r.

Przekroczyć barierę własnej osobowości w formie wypowiedzi artystycznej oto recepta na dzieło.
Ale przekroczenie, nie świadome typu: jestem czarny, to odtąd będę biały.
Przekroczyć nieświadomie, intuicyjnie co można ocenić dopiero z perspektywy powstania dzieła.
Analizując własną osobowość wewnętrzną na tle własnych zachowań porównując to z powstałym dziełem,
na ile ono odbiega od naszej osobowości czym dalej odstaje tym lepsze dzieło.
Styczeń 1995 r.


Moje malarstwo jest stemplem mojej osobowości.
Każdy mój obraz należy rozpatrywać pod kątem emocji i stanów psycho-fizycznych.
Bez interpretacji narracyjnej, czy poszukiwawczo-odkrywczej,
ponieważ prowadzi to do błędnego zaułku i mylnych znaczeń w odbiorze obrazu.
Najprościej gdyby obraz był bibułą mogącą odsączyć ze mnie mój stan psychiczny,
fizyczny i emocje to po odjęciu bibuły powstałby na niej mój cień, moja aura zobrazowana w postaci plastycznej.
Aury takiej nie da się narracyjnie przedstawić i wytłumaczyć, tak samo jest z moimi obrazami.
Zarzucają mi, że obrazy moje są smutne, ja się przed tym bronię.
Ale to niema sensu.
Ludzie mają zakodowane proste skojarzenia.
Teraz wiem jak się przed tymi zarzutami bronić.
Po prostu ten a ten obraz jest na przykład zobrazowaniem stanu mojej lewej półkuli
w pochmurny dzień podczas uporczywego bólu w krzyżu.
Albo inny obraz jest zobrazowaniem napiętej sytuacji psychicznej po stresie przeżytym wieczorem.
Inaczej mówiąc ten obraz jest kawałkiem Sobczyka z sierpnia,
inny obraz jest kawałkiem Sobczyka z pierwszej połowy września itd.
a Moje malarstwo działanie cech osobowościowych kolorem, formą i ideą.
Wrzesień 1995 r


Malarstwo uważam za jedną z czynności fizjologicznych.
I dlatego nie da się tłumaczyć ani przekładać na język odbiorcy,
treści znaczeniowych, ukrytych czy też widocznych w moich obrazach.
Z tej samej przyczyny, jak się nie da tłumaczyć czynności fizjologicznych.
Nie rozpatruję dlaczego oddycham, trawię, wydalam za każdym razem gdy taka czynność następuje.
Organizm sam na to odpowiada jednym wyrazem funkcjonuję.
Moje wypowiedzi malarskie są rozczłonkowane, rozdrobnione, posiekane.
b Wypowiadam się o rzeczach prostych i jednoznacznych w sposób złożony.
Październik 1995 r.


Do Wielce Szanownego Pana Michelangelo Merisi zwanego Caravaggio.

Jest!
Wreszcie go obejrzałem. Braciszkowie Zakonni przywieźli go z wielką zapobiegliwością.
Wieść gminna szybko rozeszła się po kraju i stolicy.
Lud tłumnie stawił się aby go zobaczyć.
Podobne tłumy były, jak mi Pan opisywał wtedy gdy Pańską Śmierć Madonny
wyprowadzano z kościoła za jej nieprzyzwoitość.
Teraz podobne tłumy ale przy wprowadzaniu.
Ale ciekawość ta sama, wtedy i teraz.
Muszę Panu napisać, że z oglądania obrazu uczyniono misterium jakby przy ołtarzu.
Zaskoczyło mnie.
Wchodzę, ciemne pomieszczenie, czarne sylwetki ludzkie stoją odwrócone plecami,
jakby w transie, może czekały na głos mający przemówić.
Dopiero po chwili zorientowałem się.
Oni czekali na głos z obrazu. Ale czekali na darmo.
Ten głos musiał płynąć od nas do obrazu.
Głos naszych oczu, duszy, odczuć, psychiki.
Muszę Panu powiedzieć, sądząc po twarzach niewielu ten głos wydawało.
Znalazłszy odpowiednie miejsce przed obrazem skąd odbijane bliki by nie raziły,
zacząłem uważnie studiować dzieło.
Przyznaję, dobra kompozycja.
Tak jak mi to Pan opisał.
Ale nie napisał Pan wszystkiego.
Niech Pan pozwoli, że się domyślę.
Po pierwsze, kobieta w tyle z uniesionymi rękami została domalowana po skończeniu kompozycji.
Stąd to nieudane wyrastanie ręki z głowy kobiety stojącej przed nią.
I po co ten teatralny patos.
Nie podobne to do Pana.
O ileż piękniejszą kompozycją było by pominięcie jej.
Widział Pan nie jeden pogrzeb, czyż nie było tam więcej skupionej rozpaczy.
Czy Maria swoim zagradzającym gestem nie daje do zrozumienia
nikt więcej nie ma dostępu do mojej rozpaczy.
Wspominał mi Pan w liście ile trudu miał Pan aby uchwycić w odpowiednim skrócie łokieć Nikodema.
Rozprawił się z tym Pan połowicznie.
A dlaczego Jan podtrzymuje na jednym ręku dwie trzecie ciała Chrystusa a Nikodem dwoma
splecionymi rękami trzyma nogi Chrystusa,
jedną trzecią ciężaru.
Jest coś dziwnego w tym układzie kinetycznym.
Muszę Panu napisać, że Chrystus wygląda jakby nie umarł,
ale był obolały a twarz Jego wydaje ciche pojękiwania nagromadzonego w Nim bólu.
Jest to najpiękniejszy moment.
Tutaj zawarł Pan tajemnicę swojego obrazu.
Proszę mi to przyznać.
On jeszcze nie jest złożony do grobu a już zmartwychwstaje.
To tyle co dostrzegłem, studiując obraz. Niech mi Pan odpisze, czy jeszcze o czymś zapomniałem.
I mam nadzieję że niedługo znów zobaczymy jakiś Pański obraz w naszym kraju,
być może ten nad którym Pan teraz pracuje.
List wysyłam przez marynarza wypływającego z naszego portu na morze Śródziemne.
Myślę, że dotrze nim zmieni Pan kolejne miejsce postoju.

Z wyrazami szacunku
Andrzej Sobczyk
Pisane w Warszawie dnia dwudziestego
Miesiąca października
Roku Pańskiego 1996.
 

bottom of page